W październiku 1969 uzbrojony w 200W Voxa, booster i pedał wah-wah, Klenczon zdecydowanie zmienił swój profil muzyczny. Utworem “10 w skali Bouforta” rozpoczął nowy ‘rejs’, który trwał przez następne dwa i pół roku.
Będąc u szczytu popularności jako kompozytor popowych przebojów udał się na wojaż po wzburzonym morzu rocka rozpoczynających się lat siedemdziesiątych. Pociagnęła go do tego rewolucja w muzyce rockowej, która wybuchła w 1969 roku. Psychodelia oddała miejsce na listach przebojów grupom hardrockowym i progresywno – rockowym. Zespoły takie jak Led Zeppelin, Black Sabbath, Deep Purple wydały przełomowe dla rocka płyty. Klenczon słuchał tej muzyki. Dlatego postanowił ‘zamustrować’ na swoją ‘łajbę’ młodą zalogę grającą w tym stylu. Pierwszym, którego skaperował, był kuzyn, Ryszard Klenczon. Ryszard grał poprzednio w zespole “Tarpany”, w ktorym wokalistką była m.in Halina Frąckowiak. Jego slide guitar miała wprowadzić do nowego zespołu Klenczona nietypowe brzemienie.
Potem pojechał do Krakowa, kuźni młodych talentów rockowych. Menadżer zespołu Wawele, zaprosił go do klubu “Socjalny”, by posluchał perkusisty, który grał gościnnie z Wawelami. Krzysztofowi spodobała się ostra, dobra technicznie gra Marka Ślazyka grającego w stylu Johna Bonhama z Led Zeppelin. Z miejsca zproponował mu wspólpracę. Ponieważ Klenczon szukał też basisty, Marek polecił swego kolegę, Andrzeja Pawlika. Jednak do współpracy z Pawlikiem nie doszło. Klenczon potrzebował basistę, ktory by śpiewał. Pojechał więc do Trójmiasta.
W sopockim klubie “Pod sceną” usłyszał rock-bluesowe trio “Quo Vadis”, w którym byłem wokalistą i grałem na basie. Kiedy Klenczon pojawił się w klubie, graliśmy akurat Creamów i Johna Mayalla. Podczas przerwy zaprosił mnie do swego stolika i zapytał czy chciałbym grać w jego nowym zespole.
Oczywiste było, ze do swojej “łajby” chciał dobrać załogę, grającą inaczej niż big beatowe Czerwone Gitary. W środowisku muzycznym w jakim wyrośliśmy, styl reprezentowany przez Czerwone Gitary nie cieszył się zbytnią popularnością. Wyjątkiem był sam Klenczon, który jako wokalista i kompozytor wyraznie odstawał od reszty kolegów. Jako muzyka szanowali go wszyscy.
Z zespołem Trzy Korony chciał wpłynąć pełną parą na wody polskiego rocka. O swoich planach mówił tak: “Już od dawna myślałem o takim składzie instrumentalnym, który pozwoli swobodniej rozwinąć myśl improwizacyjną, a tym samym wziąć na warsztat utwory trudniejsze i ciekawsze. A co do stylu jaki będziemy uprawiać, to trudno mi w tej chwili powiedzieć coś konkretnego na ten temat. Będzie to w jakimś sensie wypośrodkowanie – muzyki jazzowej, beatu, soul i muzyki poważnej. Nie będzie w zespole solisty, śpiewać będzimy wszyscy…” Realizacje jego planów widać wyraźnie w utworach, nad którymi rozpoczęliśmy pracę podczas prób w Wraszawie. Opracowaliśmy na nowo “10 w skali Beauforta”. W przeciwienstwie do poprzedniego nagrania studyjnego, Marek Ślazyk zagrał na perkusji bardzo rockowo. Użyl gęsto stopy, robił dużo przejść, często akcentując na czynelach. W połączeniu z moimi ostinatowymi pochodami basu stworzyliśmy sekcję, która nadała temu utworowi chrakterystyczny rockowy groove. Gitara Krzysztofa brzmiala grandżowo a jego lekko zachrypnięty głos znakomicie wpasował się w rocka.
W “Śmiglej Dianie” Marek gra szybko, precyzyjnie i z wyczuciem. Jego perkusja brzmi jak turbina napedzająca. Razem z mocno synkopowanym basem tworzymy groove, na którym Krzysztof improwizuje na busterze i wha-wha, wprowadzając na gitarze ciekawe rytmicznie kontrapunkty. Slide guitar dodaje blusowe glisanda. Utwór jest utrzymany w konwencji blues-rocka z typowym hardrockowym zakończeniem. Niestety realizator nagrania niepotrzebnie nałożył zbyt głośno efekt dźwiękowy z wyścigu psów i moim zdaniem zagłuszył całkiem dobrą kompozycję. Na koncertach graliśmy “Śmigłą Dianę” bez efektów dźwiękowych i było to pole do popisów improwizacyjnych wszystkich członków grupy.
Inne utwory z tego okresu takie jak “Nie ma cię w moim śnie” czy “Ty i więcej nikt” utrzymane są w podobnej konwencji. Łączą ortodoksyjaną melodyjność z rockowymi riffami. Granie tych utworów przyspażało nam wiele satysfakcji. Krzysztofa wyraźnie rajcowało, to że mógł łączyć motywy gitarowe, grane prawie czystym brzmieniem z rockowymi zagrywkami, które w punktach kulminacyjnych osiagąły paroksyzmy przesterowanego brzmienia. Typowym przykładem jest “Nie ma cię w moim śnie”. Grając w ten sposób już w pierwszych miesiącach stworzyliśmy własne rozpoznawalne brzmienie.
Podczas koncertów publiczność reagowała bardzo sponatnicznie, a recenzenci pisali, że zespół zaskakuje swoim niecodziennym brzmieniem. Utwory Klenczona, mimo że nie były typowymi przebojami, powoli zyskiwały nowe grono fanów oraz uznanie w środowisku. Krzysztof nie tylko zmienił profil muzyczny, ale także staranniej dobierał teksty. Z Klenczonem zaczęli chetnie współpracować inni tekściarze, poeci i literaci; Andrzej Kuryło, Halina Stefanowska, Andrzej Jastrzębiec – Kozłowski, Stanisław Halny oraz dziennikarze radiowi Andrzej Takliński (wł. Andrzej Olechowski) i Piotr Bielawski (wł. Andrzej Stankiewicz).
W 1970 na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu zagraliśmy dwa utwory: “Ludzie wrśód ludzi”, znany publicznosci z Telewizyjnej Giełdy Piosenki oraz “10 w skali Beauforta”, który już wtedy był sporym przebojem. Oba utwory wymagały rockowego brzmienia, ale festiwalowy inżynier dźwięku wyciszył nas maksymalnie. W związku z tym opolski występ był dla nas wiekim rozczarowaniem.
Wkrótce potem, przeżyliśmy pierwszą burzę. Z powodów osobistych odszedł od nas Marek Ślazyk. Krzysztof znów wyruszył w poszukiwaniu perkusisty. Znalazł go w klubie “U Jurasa” w Sopocie. Piotr Stajkowski grał wówczas z blues-rockowym zespolem “Odłam”. Dwa dni później rozpoczęliśmy w Gdańsku wspólne próby nad nowym repertuarem. Piotr, uczeń średniej szkoły muzycznej na wydziałe perkusji, był młodym, ale doświadczonym muzykiem. Współpracował poprzednio z bluesowym gitarzystą Leszkiem Dranickim. Grał stylowo, świetnie używał werbla i dwóch bębnów. Był bardzo oszczędny w środkach, ale stosował ciekawe jazz-rockowe konfiguracje rytmiczne. Oboje zgraliśmy się bardzo szybko. Tworzyliśmy zwarta i precyzyjną sekcję. Krzysztofowi odpowiadała gra Piotra. Pozostawiał mu pełną swobodę w doborze rytmów. Po dwóch tygodniach prób wystąpiliśmy na III Festiwalu Zespołów Młodzieżowych o “Złota, Srebrna i Brązową Kotwicę Sopockiego Lata 1970”. Jako zespół zajeliśmy trzecie miejsce, po Skaldach i Czerwonych Gitarach. Krzysztof Klenczon zajał trzecie miejsce w kategorii wokalistów, po Czesławie Niemenie i Jacku Zielińskim. Biorąc pod uwagę, że isnieliśmy tylko pięć miesięcy, nie było to najgorsze osiagnięcie, a publiczność w Teatrze Letnim przyjęła nas owacyjnie. Jako instrumentalista i wokalista Klenczon dawał z siebie wszystko i słuchacze to zauważali. Nowe rockowe kompozycje Klenczona graliśmy z rasowym hardrockowym ‘czadem’. Nasza muzyka nabierała coraz bardziej ciężkiego brzmienia.
Klenczona nowe zainteresowania muzyczne nie ograniczały się jedynie do rocka. Polubił też bluesa. Wprowadziliśmy do repertuaru utwory Johna Mayalla oraz nasze własne kompozycje bluesowe. Jedna z nich to instrumental “Korona”. Każdy z nas gra tam solówkę. W nagraniu radiowym, moje solo na basie nagrałem podwójnie. Tworzę dialog dwóch basów, które polifonicznie uzupelniają się nawzajem. Krzysztof używa pełne brzmienie otwartego stroju. Nie stosuje bustera, tylko przesterowanego 200W Voxa. W solówkach wyzwala swoje emocje improwizacyjne. Gra gęsto, nieokielznanie i brawurowo. Wspina się do najwyższych nut na gryfie. W tym utworze Krzysztof Klenczon, instrumentalista jest w swoim żywiole. “Korona” została nagrana w studio ‘na setkę’, w pełnym brzmieniu. Jacek Olechowski wspominając ta sesję, powiedział, że nasze brzmienie było tak potężne, że “furgotaly nogawki”. Utwór trwa przeszlo 6 min, co było rzadkością, jak na tamte czasy. Realizator nagrania z przerażeniem obserwował jak mierniki natężenia dźwięku szalały na konsoli. Z uwagi na formę i brzmienie uważam “Koronę” za nasze najlepsze nagranie.
Gdy latem 1970 roku przygotowywaliśmy nowe utwory do autorskiej płyty Klenczona, Krzysztof zaprosił do współpracy znakomitego jazzowego pianistę Andrzeja Ibka. W kompzycji “Jestem do przodu”, typowo rock ‘n’ rollowe, w stylu Jerry Lewisa piano Ibka znakomicie wpasowało się w rockowe brzmienie zespolu. W tej kompozycji Krzysztof polączył elementy rock‘n’rolla z hardrockowymi unisonowymi riffami gitary i basu. Z kolei refren jest beatlesowski, grany jednak znacznie ciężej z bluesowymi glisandami Ryszarda slide guitar.
Inny utwór, “Bierz życie jakie jest” rozpoczyna się ciężkim riffem w podziale 9/8, po którym następuje rhythm’n’bluesowa zwrotka i refren. Ibek dynamicznie synkopuje tam na pianie. Utwór kończy się unisonowym, chromatycznym zejściem w stylu Deep Purple. Potem znów następuje riff na 9/8. Takie brzmienie Trzech Koron zapisało się na kartach historii polskiego rocka, a niektórzy wręcz uważają, że byliśmy jego prekursorami.
Mówiąc o Krzysztofie Klenczonie rockmanie nie sposób nie wspomnieć o dwóch kompozycjach z tego okresu, które staly się wizytówka muzyczna Trzech Koron. “Spotkanie z diablem” rozpoczyna metaliczną impulsywną gitarą Krzysztofa, która za moment przechodzi w szybki dynamiczny riff grany unisono z basem. Na to wchodzi z dużym przesterowaniem bluesowy lick gitary solowej. Głos Klenczona brzmi w tym utworze dramatycznie, wrecz krzykliwie. Sekcja denciaków, którymi dyrygował znakomity jazzowy saksofonistą, Janusz Muniak, dodaje tej kompozycji rythm‘n’bluesowego charakteru.
“Nie przejdziemy do historii” stał się sztandarowym utworem pokolenia muzyków wykpiwanych przez reżimowych krytykow PRL-u. Oparty harmonicznie na Hendrixowskim spokojnym bluesie (Hendrix zapożyczył ten temat ze starej folkowej piosenki “Hey Joe”) ma hardrockową zwrotkę i refren w stylu przyśpiewki ludowej. Klenczon daje w nim upust frustracji naszego pokolenia ograniczonego przymusami i zakazami ówczesnej władzy. Nasze występy na żywo w studio telewizyjnym zawsze były poprzedzone starannym przeglądem długości naszych włosów i stylem ubioru. Z uwagi na wszechobecną cenzurę kamuflowanie prawdziwego przeslania tekstu było dość powszechnym zjawiskiem. Szczególnie w okresie poźniejszym, bezkompromisowa postawa Krzysztofa doprowadzała do ograniczeń naszej działalności estradowej. Na przykład nasz planowany wyjazd na występy w Non_Stopie w Splicie nie doszedł do skutku właśnie z tego powodu.
Wspomniałem tylko o niektórych utworach, które charakteryzowały Krzysztofa Klenczona jako rockmana w latch 1970-1972 podczas rejsu z Trzema Koronami.
Kiedy w marcu 1972 roku przyszedł czas na pożegnanie z polską estardą, Krzysztof wprowadził do zespolu nowego gitarzystę, Grzegorza Nogowskiego oraz wokalistkę Marię Gluchowską. Chciał aby Trzy Korony kontunuowały dzialalność po jego wyjeździe. W tym nowym składzie, ale jeszcze wciąż z Krzysztofem, zagraliśmy ostatnią trasę pożegnalną zatytułowaną “Nie przejdziemy do historii” wraz z zespołem Niebiesko-Czarni. W kwietniu 1972 roku w Sali Kongresowej w Warszawie odbył się finalowy koncert. W kuluarach przewijał się tłum żegnających go przyjaciół muzyków. Czesław Niemen, Tadeusz Nalepa i Mira Kubasińska z żalem rozstawali się z bardzo lubianym kolegą z estrady.
Rozstał się z polską publicznością z powodów rodzinnych, udał się w nowy ‘rejs’, tym razem za ocean.
Po dokonaniu kilku nagrań radiowych z Marią Gluchowską, zespół Trzy Korony zawiesił swoją działalność. Piotr Stajkowski wystepował dalej jako muzyk estradowy, m.in z grupą Janusza Popławskiego. Ryszrad Klenczon wrócił do Szczytna, gdzie jako instruktor myzyki prowadził mołode zespoły. Ryszrad zmarł nagle w 1994 roku. Grzegorz Nogowski i ja kontunuowaliśmy wspólne granie w gdańskiej grupie Nord Band z Marianem Narkowiczem, Kazikiem Barlaszem oraz Janem Plutą. W 1980 roku wyjechałem na stałe do Australii gdzie współpracowałem z grupami blues-rockowymi w Sydney. Po 39 latach nieobecności na estradzie, we wrześniu 2010, Trzy Korony ‘odwiesiły’ swoją dzialność krótkim koncertem w Sopocie w klubie “Stary Rower”. Wykorzystując originalną śscieżkę dźwiękową głosu Krzysztofa dokonaliśmy studyjnego nagrania nieznanej dotąd kompozycji Klenczona do słów Andrzeja Jastrzębca –Kozłowskiego pt “Popatrz prawdzie w oczy”. Na 30 rocznicę planujemy wydanie teledysku tego utworu oraz nagranie jeszcze innych nieznanych kompozycji Klenczona z repertuaru Trzech Koron.
Bardzo mile wspominam ten krótki, choć burzliwy rejs z Krzysztofem Klenczonem. Było to wspaniale doświadczenie muzyczne.
Grzegorz Andrian
Zespoł Trzy Korony w latch 1970-1972 występował w składzie: Krzysztof Klenczon- g, voc; Ryszard Klenczon – slide g, voc; Grzegorz Andrian – gb, voc; Marek Ślazyk –dr, voc; Piotr Stajkowski – dr, voc
Tags: Andrzej Ibek, Blues, Grzegorz Andrian, Krzysztof Klenczon, Marek Slazyk, Maria Gluchowska, Piotr Stajkowski, Rock, Ryszard Klenczon, Trzy Korony